Bułgaria, Albena

Albena i imprezka

21 sierpnia 2008; 1 796 przebytych kilometrów




albena


Wstawać się nie chciało, jak lenistwo, to lenistwo.
Ale musieliśmy się wynieść z naszego hotelu, bo więcej nocy wolnych już nie mieli. Poszliśmy kawałek dalej, do hotelu Pleven. W sumie z zewnątrz wyglądał podobnie, jak tamten, tylko bez basenu (38 lv za pokój dwuosobowy). Ale w środku już nie tak fajnie, łazienka fatalna, dobrze, że to tylko na jedną noc.

Jeszcze tylko zakupy, śniadanie i na plaży wylądowaliśmy dopiero o pierwszej. Fale jakoś nie chciały nas dziś uszczęśliwić i choć super w morzu popływać, to ile w końcu można? Więc po południu poszliśmy z Wojtkiem i Krzyśkiem pieszo do Albeny.
Szybkim krokiem pewnie w kwadrans się dojdzie, bliziutko jest. My się wlekliśmy, bo co chwila jakieś foty. W Kranevo plaża zatłoczona, w Albenie jakoś pusto, choć parasoli pełno (tu cena 6 lv). Ale może to dlatego, że późno już się robiło. Pierwszy z brzegu hotel i piękny basen z mostkami i wodospadem. Bułgarów jakoś nie widać, ludzie gadają po węgiersku, hiszpańsku, francusku, niemiecku.
Weszliśmy z ciekawości na ulicę, ale tam prócz asfaltu i parkingów w ogóle nic nie było. Dopiero potem na mapie zobaczyliśmy, że Albena ciągnie się wgłąb lasu. Szkoda mi trochę, bo byłam ciekawa, czy tam same hotele, czy jakieś sklepy też są? Ale nawet nie miałam klapek, żeby dalej iść.

No to z Wojtkiem długo nie myśląc, siup do tego pięknego basenu. Zostawiliśmy rzeczy na boku, żeby za bardzo się w oczy nie rzucać. Ech, chyba najlepszy basen, w którym się kąpaliśmy! Woda cieplutka, zdaje się, że dno było podgrzewane :) Mmm, cudnie, siedzieliśmy tam chyba z godzinę, była też sesja zdjęciowa przy wodospadzie.
I może siedzielibyśmy dłużej, tylko... wyczaił nas ratownik. A to dlatego, że Wojtek skakał do basenu ;) Jak sam powiedział 'no tak, nikt z Europy zachodniej nie robił by salt do basenu, w dodatku do tyłu' ;) No i zwrócił na nas uwagę ;) Na szczęście nie musieliśmy płacić, jakoś się rozmyło, ratownik zostawił nas w spokoju. I tak pewnie nas widział wcześniej, bo goście hotelowi noszą na rękach kolorowe opaski (każdy hotel ma inny kolor). Co to za głupkowaty zwyczaj, naznaczeni jak krówki na targu - sory, ale takie mam skojarzenie! (proszę się nie obrażać, jeśli ktoś tam był i takie coś nosił)

Wyszliśmy jeszcze coś zjeść (tym razem bardziej fast-food) i zrobiło się po dziesiątej. Tym razem to już chcieliśmy na imprezkę z Wojtkiem dotrzeć. Położyliśmy się na godzinkę. Ciężko zasnąć, bo okno wychodzi na główną ulicę. Słychać muzykę, gwar ludzi. Muza nawet całkiem fajna, bułgarska, miło przy takiej zasypiać...

Z trudem udało mi się wstać, spanie po godzinę to chyba jednak nie dla mnie metoda.
Poszliśmy do Vanilla Beach. Jakoś za bardzo w tą Kamelię nie chciało mi się wierzyć, że przyjedzie do takiej dziury. Ale byłam bardzo ciekawa, jak ona wygląda i przede wszystkim jaki ma głos - czy to ściema, czy faktycznie tak ładnie śpiewa.
Przychodzimy, a tam ochroniarze, wjazd po 10 lv. Trochę nas cofnęło, bo to jednak sporo kasy. Poszliśmy na plażę, ale muzyka była na tyle fajna, że stwierdziłam, nie ma co czekać, po co siedzieć na plaży, skoro można potańczyć. Weszliśmy.
Miejsca tam w środku dużo i spodobało mi się! Ludzie stoją w grupkach, niektórzy tańczą, niektórzy gadają. Tańczą w różnych miejscach knajpy, a nie, jak u nas, stłoczeni w jednym rogu jak owce. Nikt się na nikogo głupio nie gapi, ludzie się po prostu bawią i tyle :)
W końcu przyjechała... gwiazda wieczoru - Kamelia ;) I gdyby nie trochę zrąbane nagłośnienie, to byłoby super. Ale i tak się świetnie bawiłam. Kamelia faktycznie ma taki ładny głos, jak na płytach. I na żywo wygląda chyba lepiej niż na fotach, jest bardziej naturalna. Ubrana w jakieś wdzianko, tylko kozaki miała wampowe - szpilki z jakimiś świecidełkami. Trochę odrostów we włosach (wcale nie piszę tego złośliwie - po prostu wrażenia). Średnia wieku na imprezie odbiegała nieco od naszego ;) ale mnie to wcale nie przeszkadzało. Naprawdę było super, tego mi było trzeba do szczęścia - bułgarskiej imprezki!