Bułgaria, Veliko Tyrnovo

Carevec

26 sierpnia 2008; 2 130 przebytych kilometrów




carevec


O dziesiątej pożegnaliśmy się z babą Dinką. Poszliśmy do hostelu, pokój na nas czekał, ufff, wcale nie byłam tego taka pewna. Jeszcze nieposprzątany, więc zostawiliśmy plecaki i poszliśmy do miasta. Znów się z Anią śmiałyśmy, nie wiem, może to ten koleś taką wesołość w nas wywoływał?
Szukaliśmy dla mnie bankomatu, w jednym, jakiś powolny był, odmówiło mi wypłaty, na szczęście karty nie porwało, uff. Więc trafiliśmy znów do centrum, w większym banku wypłaciło, tyle że na dwie raty. Na śniadanie kupiłam sobie banicę, mniam, pycha była. Wpadliśmy jeszcze do hostelu, bo Ania zapomniała wziąć coś z długim rękawem.

Idziemy w stronę Carevec. Po drodze cerkiew katedralna, weszliśmy do środka. Trochę ponuro, ale ładne malowidła.
Wejście na Carevec robi wrażenie (bilet studencki 2 lv). Długa kamienna droga, prowadzi przez dwie bramy i mostek nad skałami. Za drugą bramą jakieś zamieszanie, stoi pseudo teatr z gadającymi lalkami o okropnych fizjonomiach. Fuj. Obok jakiś metalowy koń, z którym można sobie zrobić zdjęcie, do czego usilnie przekonuje jego 'opiekun'.

Wycieczka Hiszpanów poszła na górę, więc my najpierw idziemy do wieży Baldwina, wzdłuż murów. Dróżka miejscami prowadzi po wyślizganych kamieniach. Gorąco było okropnie, więc nie każdemu chciało się do samej wieży iść. Ja oczywiście wdrapałam się na sam czubek, wlazłam po zewnętrznych schodkach metrowej szerokości, które poręcz mają tylko od strony muru.
Przy dzwonach mały barek. Można kupić płyty z muzyką, Ania koniecznie chciała zimną colę. Ja nie, bo cena 2,5 lv za małą butelkę, to jednak trochę za dużo ;)

Po odpoczynku zaczynamy wdrapywać się na górę. A nie jest to takie proste i aż się wkradają przed oczy obrazy ludzi, którzy tu kiedyś walczyli, którzy kiedyś próbowali to wzgórze zdobyć. I to tu zaczynało się nowe państwo bułgarskie.
Wczoraj, przy kolorowych światłach zdawało się, jakby całe wzgórze pokryte było domkami (no tak, obie z Anią jesteśmy krótkowidze). Tymczasem okazuje się, że to wszystko to tylko kamienne pozostałości i ruiny. I tylko na czubku stoi cerkiew, całkiem nowa zresztą, ale ozdobiona ceramicznymi wzorkami, jak te w Nesebyrze, więc mi się podoba. Przewodnik ostrzega, że w środku nowoczesne freski. Faktycznie, hmm, wątpliwe to przeżycie estetyczne, nawet nie nowoczesne, tylko bardziej futurystyczne bym powiedziała. Mam wrażenie, że malował je ktoś, kto się nieźle naćpał (nie obrażając oczywiście). Ale mimo wszystko warto było zobaczyć, że i tak też mogą wyglądać freski ;)

Z tyłu jest winda, którą można wjechać na szczyt dzwonnicy. Wjeżdżamy z Anią (2 lv). Warto, widok ekstra (sprzed cerkwi trochę przesłaniają drzewa). Widać prawie całe miasto i kawałek Arbanasi o ile się nie mylę. Pięknie!