Bułgaria, Sofia

jednak wiecej sklepów

29 sierpnia 2008; 2 338 przebytych kilometrów




na bazarze


Najpierw pobiegliśmy na bazar. Ania chciała kupić gary do giuwecza (ja już mam). Zawsze, jak widzę te piękne kolorowe naczynia, to nie mogę się powstrzymać, żeby choć drobiazgu nie kupić. Wojtek się ze mnie śmieje, ale mi naprawdę lepiej smakuje z takich kolorowych naczyń :) Wstaję rano, biorę niebieską miseczkę i jem sobie z niej śniadanie. I od razu świat wydaje się ładniejszy, szczególnie zimą ;) Pani mnie pamiętała :) Dziwne to jest i trochę przykre, bo z tymi naczyniami wielu ludzi tam siedzi, a i tak wszyscy kupują u tej naszej pani. Tylko ona ma takie ładne wesołe kolory.
Wracamy do hostelu, żeby zostawić naczynia.

I idziemy w miasto. Chciałam do kilku muzeów wejść, bo jakoś ta Sofia zawsze szybko szybko, nie ma czasu, tylko z zewnątrz wszystko oglądałam. No ale...
Znów bankomat nie chce mi wypłacić kasy (transakcja nie może być zrealizowana), na szczęście udało się w innym, znów w takim wyglądającym na nowszy. Najpierw Aleksander Nevski. I bazarek przed nim. Na bazarku kupa różnych rzeczy, nie zawsze ładnych. Mogłabym w tym przebierać godzinami, ale musiałam się pospieszyć, bo reszta na mnie czekała. Ale i tak nie odeszłam z pustymi rękami ;)
Weszliśmy do cerkwi. W środku ładne malowidła, tylko niewiele z nich tak naprawdę widać, bo są okropnie zabrudzone, a w środku ciemno. Przydałoby się to wszystko odnowić, wtedy dopiero by było pięknie!

Powtarzamy wczorajszą trasę. Po drodze mamy Muzeum Historii Naturalnej. Chcemy wejść tylko na chwilę, żeby zobaczyć księżycowy kamień. Pani mówi, że nie wpuści nas bez biletów. No, OK, kupiliśmy te bilety (2 i 4 lv), po czym okazało się, że kamień z Księżyca jest jeszcze przed strażnikiem, który sprawdza bilety!
No ale jak już te bilety mieliśmy, to weszliśmy do środka. I warto było! To jedno z tych muzeów, w których można spędzić cały dzień! Na parterze minerały. Ach, czego tam nie ma! Super! Już chyba tylko tam mogłabym siedzieć pół dnia. Piękne są, kolorowe, mieniące się w świetle lamp.
Pierwsze piętro to skamieniałości. Mnie takie rzeczy bardzo interesują i najchętniej bym tam została i przeczytała co się da (tylko po bułgarsku). Ale znów brak czasu się kłania. Był szkielet jakiegoś fajnego zwierzaka z przeszłości o nazwie nie do zapamiętania. Był też wielki amonit, o średnicy ponad metra, świetny! I wiele innych fajnych rzeczy.
Drugie piętro to wypchane zwierzaki. Ssaki, ptaki. Niektóre trochę już przykurzone, ale niektóre wyglądały jak prawdziwe! Zawsze trochę się smucę, jak takie widzę, bo jednak trzeba było je kiedyś tam uśmiercić, żebyśmy mogli je oglądać, ale z drugiej strony, dzięki temu właśnie można zobaczyć zwierzaki, których w naturze byśmy szybko nie zobaczyli. Albo wcale. Więc i tak mi się podoba.
Ostatnie piętro to motyle, jakieś żuczki i morskie robale w parafinie. Ale też przepiękne muszle! No i sama wielka sala na poddaszu zrobiła na mnie wrażenie. Skojarzyła mi się z taką typową salą do doświadczeń sprzed dwóch wieków. A i same gabloty też bardzo stare. Szkoda naprawdę, że tak szybko trzeba było to oblecieć, muzeum jest super, polecam!
W planie było pojechać do muzeum, gdzie są same minerały, ale im się nie chciało. W ogóle odechciało im się muzeów po tym jednym. Ja bym chętnie jeszcze poszła, choćby do archeologicznego, bo mamy je bliziutko. No ale cóż, zwyciężyło szukanie sklepów, Ania chciała wydać resztę kasy. A było już późne popołudnie.

Chciałam wejść do Nacionalna Banka, ale okazało się, że facetów nie wpuszczają w krótkich spodenkach! Ciekawe, czy i u nas tak jest, muszę sprawdzić, bo przyznam szczerze, że mnie zaskoczyli ;) Ania z Krzyśkiem chcieli usiąść na schodach, takie ładne, szerokie, aż się proszą, żeby na chwilę na nich przysiąść, jak się jest zmęczonym. Ale i stamtąd strażnicy ich wyganiają, hi hi.

Zgłodnieliśmy i szukaliśmy jakiejś fajnej knajpki, żeby coś przekąsić. Idziemy i idziemy, trafiliśmy po drodze na bazar z książkami. Szukałam kalendarzy, nie było, księgarni też zero w pobliżu. Jednej dużej, która kiedyś tu była już nie ma. Map tu mały wybór, a te, które są, są drogie. W końcu jakaś dziewczyna zapytana, poleciła nam knajpę 'Dzikus'. Sami byśmy tam nie trafili, bo schowana w uliczkach. I znów strzał w dziesiątkę! Jedzonko pychota, niebo w gębie. Wzięłam czuszki biurek, coś pysznego! Najchętniej bym kupiła więcej i zabrała do Polski. A do tego na pół z Wojtkiem porcja sacze. Mniam, nigdy wcześniej tego nie jadłam, jest rewelacyjne! Muszę spróbować takie w domu zrobić, choć pewnie tak fajnie mi nie wyjdzie. Ania dostała pół kilo frytek, hi hi.

Na Vitosha same droższe i eleganckie sklepy, takie raczej nie dla nas. Ale gdzieś tam w bocznej ulicy wypatrzyłam piękną sukienkę ;) Znaleźliśmy też dużą księgarnię (niealeko NDK). Map wybór ogromny i tańsze, niż na bazarze, jak się okazało. Kalendarze były, ale jakieś takie niefajne. Po drodze chciałam jeszcze wejść zobaczyć uniwerek, ale było już pozamykane, a szkoda, bo z zewnątrz budynek bardzo mi się podoba, ciekawa byłam, jak wygląda w środku.
Potem już tylko hostel. Chciałam jeszcze gdzieś wyjść wieczorem, bo w końcu to ostatnia noc, chciałam się jeszcze nacieszyć, że tu jestem, ale nic z tego. Wszyscy poszli spać :(