Bułgaria, Veliko Tyrnovo

baba Dinka

25 sierpnia 2008; 2 130 przebytych kilometrów




svetlite


Baba Dinka i jej lokum zasługują chyba na osobny wpis.

Jest bardzo fajna. Choć uczucia mam mieszane, bo ona taka troszkę natrętna, hi hi. Gada nam i gada, jak przyjechaliśmy i marzyliśmy tylko o prysznicu, to kazała nam czytać kartki, które dostała od zadowolonych gości. Też od Polaków. No i nieładnie jej z buzi pachniało.
Ale za to jest, jak chodząca informacja, sama się nawet z tego śmieje. Wszystko nam wytłumaczyła, skąd jechać do Arbanasi, gdzie market, co obejrzeć w Tyrnovo. A nawet, jak do Koprivszticy dojechać, łącznie z godziną odjazdu autobusu ;) Polubiłam ją, mimo tych mieszanych uczuć.
A uczucia moje były mieszane też ze względu na poziom czystości w mieszkaniu. To, że w pokoju był kurz, to mało ważne. Rano spadł mi za szafkę dekielek od pojemniczka na soczewki i musiałam koniecznie go wydostać. Odsunęliśmy z Krzyśkiem trochę szafkę - ile tam było kurzu! Znalazłam jakieś stotinki, jakieś nawet kilka pensów i jakieś stare zapomniane spinki ;) No ale pokój to pikuś, gorzej z łazienką. Że bojler przerdzewiały, to też mało ważne, ale znów brudno, że szok brrr.
Ania nie mogła się wyspać, bo wyra były zapadnięte. No i wypada wspomnieć jeszcze o mrówkach. Pierwszej nocy zostawiłam na szafce trochę jedzenia, a rano pełno mrówek! Na szczęście takie małe były, niegryzące. Na drugą noc się wycwaniłam i zawiesiłam czuszki i sirene pod lampą, zapakowane w worku. Nie wlazły ;) Z tych mrówek to się jeszcze przez dobrych parę dni śmialiśmy.

Ale za to widok z balkonu faktycznie mieliśmy super. Ręczniki wieszaliśmy właściwie nad przepaścią ;) W dole piękne zakole Jantry. I widok na pomnik Asenów, kimkolwiek byli, bo z braku czasu już tam nie dotarliśmy.
I żal mi trochę było stamtąd odchodzić, żal mi było baby Dinki, bo taka zmartwiona była, że nikogo nie ma na następną noc (Francuzi pojechali), że może jednak zostaniemy. Ale trudno, decyzja zapadła.