Bułgaria, Sofia

jeszcze choć chwilę...

30 sierpnia 2008; 2 338 przebytych kilometrów




sofia


Wczoraj pytałam, o której musimy opuścić hostel, powiedzieli mi, że o wpół dwunastej. A rano okazało się, że do jedenastej ma nas nie być, bo wiara z Rosji czeka już na nasz pokój. Wyszliśmy o wpół jedenastej.

Ania z Krzyśkiem poszli już na dworzec. My z Wojtkiem pojechaliśmy do miasta. Chciałam jeszcze choć trochę po Sofii pochodzić, no i koniecznie poszukać kalendarze. W podziemiach są sklepiki z pamiątkami, mam nadzieję, że może tam będą.
Pojechaliśmy tramwajem i poszliśmy do tych podziemi. A tam sklepik i, hura, są kalendarze. I to bardzo ładne! Aż dziw, że dowiozłam je bezkolizyjnie taki kawał drogi, przetrzymały autokar i pociąg ;)

Posiedzieliśmy chwilę przy fontannie przed muzeum archeologicznym. Chcieliśmy wejść do środka, ale z plecakiem się nie dało, szafki były na tyle małe, że wielki plecak się nie zmieścił, a strażnik kręcił się wszędzie dookoła i bagażu nam popilnować nie chciał.

Ale za to udało mi się wejść do meczetu. I to za friko :) Strażnik okrył mnie szczelnie płachtą z kapturem i otworzył mi drzwi. Zostawiłam klapki i weszłam trochę nieśmiało. Przeżycie dla mnie duże, bo w życiu nigdy w żadnym meczecie jeszcze nie byłam. I byłam tam prawie sama, jedna tylko pani siedziała pod ścianą. W środku na podłodze wszędzie dywany, ściany wyłożone kolorowymi płytkami. I bardzo jasno, z zewnątrz wydaje się, że okienka takie malutkie, a jednak sporo światła wpuszczają.

Czas już było iść na tramwaj i jechać na dworzec, autobus odjeżdżał o pierwszej. Jeszcze ostatnie zakupy, kanapki i picie na drogę (widzieliśmy zaparkowanego mustanga). Znów żal stąd wyjeżdżać, jak jestem tu, to jest mi tak fajnie, tak się jakoś dobrze tu czuję. Jest ciepełko, słonko, mili ludzie. I tyle jeszcze fajnych rzeczy do zobaczenia!

Autokar mamy litewski czy łotewski, pani pilot gada po rusku, choć zdaje mi się, że gdzieś tam w tle słyszę bułgarski. Ale jestem tak zakręcona, że nie chce mi się teraz o tym myśleć.